Każdy gitarzysta używający swojego half stacka jako podręcznego narzędzia do rozbiórki budynków chociaż raz w życiu stanął przed problemem pod tytułem: „musiałbym to jakoś nagrać w domu/mieszkaniu/kanciapie nie zabijając sąsiadów i nie narażając się na interwencję antyterrorystów”. Aby zaradzić temu, wbrew pozorom, poważnemu problemowi panowie z firmy SPL (o której więcej pisałem przy okazji testu stripa Track One) połączyli siły ze specami z niemieckiej butikowej firmy Tonehunter, zajmującej się customowymi rozwiązaniami nagłośnieniowymi dla gitarzystów.
Mankamentem wszelkiego rodzaju cyfrowych symulacji, czy też, jak kto woli emulacji Starych Dobrych Sprzętów jest spory stopień ich skomplikowania. Wielu ludzi zraziło się do technologii modelingu z powodu nakładu pracy, którego wymaga osiągnięcie dobrych efektów dźwiękowych – często są to długie dupogodziny (określenie zapożyczone z Leszka Możdżera) spędzone na ustawianiu presetów, które potem i tak trzeba obrabiać urządzeniami lub oprogramowaniem zewnętrznym. Szybsza praca wymaga wiedzy, której nie posiada żaden przeciętny gitarzysta (nie posiada jej także paru znanych mi realizatorów dźwięku). Efekt finalny istnieje najczęściej jedynie w naszym studio domowym – gdy zabieramy go na koncert, okazuje się, że niezupełnie o ten typ popularności nam chodziło („Hej, słyszeliście tego kolesia z PODem? No, ja też nie”).
Drugim problemem, z którym borykać się trzeba przy zastosowaniu technologii cyfrowej jest latencja - mityczny potwór, któremu poświęcony jest przynajmniej jeden temat na każdym forum tematycznym.
Jako, że rynek nie cierpi próżni, pojawiły się analogowe rozwiązania problemu. W liczbie DWÓCH. Pierwszym jest Motherload firmy Sequis. Drugim jest testowany dziś SPL Transducer. Koncepcja obu jest taka sama – łączymy reduktor mocy z zestawem filtrów udających paczkę i zbierający z niej sygnał mikrofon. W ten sposób uzyskujemy wszystko, czego potrzeba do szczęścia przy nagrywaniu liniowym własnego wzmacniacza. Czy aby na pewno? Zapraszam do przeczytania testu :)
Dobre wrażenie, jakie pozostawił u mnie poprzednio testowany produkt firmy SPL pchnęło mnie na stronę producenta w celu poszukania następnej zdobyczy. Transducer oczywiście zwrócił natychmiast moją uwagę – urządzenie tego typu byłoby lekiem na sporą część bolączek gitarzystów toczących wieczną, skazaną na przegraną wojnę z sąsiadami i technologią cyfrową.
Po szybkich ustaleniach z Polskim dystrybutorem, kurier dostarczył do mojej twierdzy dość pokaźną paczuszkę z przyjemnie znajomym logo SPL po otwarciu, której oczom moim ukazał się przedmiot pożądania. Poza urządzeniem w pudle znajduje się kabel zasilający oraz typowa dla SPLa czarno-biała instrukcja w językach angielskim i niemieckim. Zarówno jej szata graficzna jak i skład jest dokładnie taki sam jak w Track One. Plus za jednorodną stylistykę – znając jedną instrukcję SPLa, łatwo znajdziesz potrzebne informacje w innej.
Drugi plus za treściwą i przejrzystą zawartość. Każdy parametr urządzenia jest dokładnie opisany, przy niektórych pojawia się przydatna dawka technikaliów ułatwiających ustawienie tego, co nam po głowie chodzi. W instrukcji znajduje się też miła pomoc w postaci ściągi ustawień konkretnych paczek (np 4x12 na Celestionach V30).
Samo urządzenie również wpisuje się w standard estetyki niemieckiego producenta – solidna metalowa obudowa pasująca do 19” racka o wysokości 2U jest wykonana z niezwykłą dbałością o szczegóły i w sposób niepozostawiający wątpliwości, kto wyszedłby cało ze starcia Transducer vs. głowa ewentualnego napastnika.
Gałkologia jest maksymalnie uproszczona, dzięki czemu praca z urządzeniem jest intuicyjna i łatwa. Jednocześnie wszelkie zmiany parametrów są ewidentnie słyszalne w brzmieniu, które uzyskujemy. Do dyspozycji mamy więc trzy potencjometry:
Oraz cztery przełączniki dwustanowe:
Ponadto na przednim panelu znajdują się trzy diody kontrolne: niebieska zasilania, dioda oznaczona SIG., świecąca się w momencie podania sygnału ze wzmacniacza oraz dioda informująca o przesterowaniu sygnału (OVL).
Panel tylni jest zaprojektowany i oznaczony z iście niemiecką precyzją. Podobnie jak w Track One wszystkie wejścia i wyjścia podzielone są na klarownie opisane sekcje, a wszystkie istotne informacje są podane także „do góry nogami”, co ułatwia orientację w czasie szybkiego rzucenia okiem „zza węgła”. Na tylniej ściance czekają na nas kolejno sekcje:
Do testu użyłem zestawu Marshall JCM 900 2100 z paczką Marshall 8412. Jako dopałki użyty został Boss DS-1. Sygnał zebrany został mikrofonem Shure SM 57, ustawionym blisko i na wysokości połączenia kopułki z membraną. Później nagrałem tą samą partię rytmiczną z wykorzystaniem tych samych ustawień pieca i efektu, jednak paczkę i mikrofon zastąpiłem Transducerem, ustawionym na symulowanie powyższego zestawu. W efekcie otrzymałem brzmienie znacznie cieplejsze i mniej agresywne, zdecydowanie inne od zestawu head + paczka. Po drobnych korektach poziomu wysterowania głośników i poziomu mikrofonowania zbliżyłem się bardziej do oryginału, czego efekty można ocenić w poniższych próbkach. W każdej próbce są dwie ścieżki gitar umieszczone w panoramie 20:20 i odpowiednio ustawione poziomem głośności, na obie gitary nałożona jest wtyczka BBE Maximizer w ustawieniu „wszystkie gały w prawo”. Trzeci plik to suma obu próbek – jeśli ktoś chciałby się pobawić analizatorem.
Pobierz - Próbka JCM 900 + 8412 w miksie
Pobierz - Próbka JCM 900 + Transducer w miksie
Pobierz - Plik z miksami obu próbek. kanał lewy: JCM + paczka, kanał prawy: JCM + Transducer.
Dla ciekawskich - zupełnie nie szatańskie próbki brzmienia: jedna to ww kombinacja head-paka, druga to kombo head-transducer, tym razem w fabrycznym ustawieniusymulacji paki. Wszystkie gitary sa w stanie surowym, zero obróbki, jedynie panoramowanie.
Pobierz - JCM900 + 8412
Pobierz - JCM900 + Transducer
Zupełnie poza konkursem pozwoliłem sobie podłączyć do Transducera mój setup POD XT plus head, co ostatecznie przekonało mnie do konieczności wymiany paczki.
Efekty pracy z Transducerem są dla mnie całkowicie zadowalające. Jakość uzyskanego dźwięku jest bardzo wysoka, obsługa intuicyjna i prosta, sprowadza się do ustawiania podstawowych parametrów a regulacja lokacji mikrofonu za pomocą jednego potencjometru jest znacznie szybsza niż bieganie ze statywem wokół paczki. Co bardzo mi się spodobało to autentyczne what you hear is what you get – brzmienie które słyszałem w odsłuchach, było tym, które pojawiło się na ścieżce, bez latencji i kombinowania z equalizacją.
Transducer jest bardzo użytecznym narzędziem, znacznie ułatwiającym i przyśpieszającym pracę nad ścieżkami gitar, niezależnie od tego gdzie i jak pracujesz. Posiada sporo funkcji dostępnych w łatwy i szybki sposób, co więcej, funkcje te odpowiadają dość dobrze rzeczywistości. Czy więc za jakiś czas nie będziemy mikrofonować potężnych zestawów kolumnowych na scenie i w studio? Nie sądzę. Po pierwsze, nowinki wśród gitarzystów przyjmują się dość opornie. Po drugie jakoś nie wyobrażam sobie Zakka Wylde’a stojącego na koncercie przed zestawem Marshall i Transducer na stołeczku ;) Po trzecie wreszcie - dysponując odpowiednimi warunkami i umiejętnościami do nagrywania „z powietrza” można osiągać specyficzne i unikalne efekty których raczej nie da się wyciągnąć z Transducera.
Jeśli chodzi o zastosowania domowe, Transducer zostawia daleko w tyle modeling jeśli chodzi o wygodę obsługi – to po prostu sprzęt dla tych, którzy lubią grać a nie kręcić gałami. Pytanie tylko ile osób nagrywających w domu zakupi urządzenie kosztujące tyle, co markowa paczka? Jeśli jednak stać Cię na taki wydatek i dotyczą Cię przedstawione we wstępie problemy – sądzę, że Transducer jest rozwiązaniem godnym uwagi.
Za pomoc w przeprowadzeniu testu dziękuję ekipie MusicToolz oraz Maćkowi Mierze i Krzyśkowi Hojeńskiemu.
W teście wykorzystano zdjęcia pobrane ze strony produceta.
Skomentuj tekst na forum.