Kategoria: Testy
Do zbioru grupowych testów sprzętu (spokój zboczeńcy!) które pojawiły się na wirtualnych łamach naszego portalu, dołączamy kolejny. Czyli mamy już dwa... Tym razem wespół w zespół by żądz moc móc zmóc połączyliśmy siły Lorda Niskości czyli Yonego oraz najpodlejszego moderatora w historii moderacji - mnie. A co wymagało takiego nakładu sił i środków? Ano moi kochani czytacze, rzecz bardzo specjalna. Poznajcie BlackataTiger 8X.
Dzisiejszy wykład poświęcimy w całości wyrobom rodzimym. Oba pochodzą z Sopotu, z firmy Taurus. StompHead 4, czyli wzmacniacz w wersji podłogowej i Zebu - reverb/delay, oba z serii silver line.
Szczerze mówiąc nie bardzo wiem jak się do tego pisania zabrać. Napisać, że pieczołowicie i spójnie zaprojektowane obudowy? Że solidność, jakiej oczekuję od produktów z najwyższej półki? To widać na pierwszy rzut oka. Szczegółów konstrukcyjnych także nie będę jakoś specjalnie opisywał, bo i po co? Bez sensu udawać, że się na tym znam. Jako starego wygę, interesuje mnie brzmienie, to jak dane urządzenie pracuje w miksie, w zespole. A wierzcie mi, na tym polu STOMPHEAD i ZEBU przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania.
Im częściej przychodzi mi zastanawiać się, co napisać czy powiedzieć komuś o gitarze, dochodzę do wniosku, że miarodajny test należałoby wykonać na instrumencie, na którym gra się od co najmniej roku. Instensywnie. Dzisiaj weźmiemy na warsztat zdecydowanie najtańsze 8 strun na rynku. I naprawdę przydałoby się obejrzeć ją za rok, bo w tej chwili, ciężko pozbyć się efektu "wow". Ale jednak postaram się być maksymalnie obiektywny w ocenie.
Skąd wzięła się marka Schecter? Własne instrumenty produkują wprawdzie od 1989 roku ale wcześniej produkowała części do gitar a także była podwykonawcą ESP Wiemy więc, że podstawy mają solidne. Od kilku lat wbijają się na rynek wyszukując nisze i idzie im to całkiem sprawnie, bo mają rzetelnie zarabiający na swoje pensje dział kontroli jakości.
Generalnie głównym ich targetem stali się muzycy grający cięższe odmiany muzyki. Co jest wg mnie główną cechą wszystkich instrumentów tej marki? Dokładność wykonania. Nawet instrumenty z najniższej półki, pochodzące z fabryk w Chinach dają się wyregulować i z powodzeniem wykorzystywać jako backup na koncertach bardziej doświadczonych muzyków, o byciu przyzwoitym narzędziem do nauki nie wspominając.
Kable, kabelki, przewody... Łączą one poszczególne elementy zestawów elektronicznych, elektrycznych, mechanicznych i ich wariacji. Na dzień dzisiejszy wydają się czymś oczywistym, co istniało od zawsze, podobnie jak koło czy czy cegła. I nas, ludzi obracających się w branży okołomuzyczno-gitarowej bardzo mocno „dotyka”, czy może nawet lepszy pojęciem będzie „oplata” temat kabli. Każdy z nas również doskonale wie, jak owe przewody mogą być uporczywe: zawijają się i skręcają przy każdym najdrobniejszym ruchu tworząc pętle przypominające węzły gordyjskie. Lub też psują się w najmniej oczekiwanym momencie. A gdyby tak je uciąć? No... w przypadku wszystkich przewodów mogłoby to być dość trudne, drogie i niesamowicie niepotrzebne, ale pierwszy z nich, wychodzący z gitary... Któż za młodu nie marzył, żeby biegać po wielkich scenach wolny niczym antylopa gnu na afrykańskiej sawannie i machać gitarą jak Alexi Laiho?
Czas temu jakiś miałem okazję testować dość ciekawe urządzenie, pozwalające oszczędzać słuch oraz poprawiać kontakty z sąsiadami, mianowicie SPL Transducer. W rok po premierze tego cuda, firma SPL poszła za ciosem i wypuściła w świat kolejne urządzenie służące do tego samego zbożnego celu. Dziwnym nie jest, że sprzęt ten trafił do naszej redakcji, i właśnie zaczynacie czytać jego recenzję. Załóżcie więc ciepłe papucie, zaparzcie kubek ulubionego napoju i zaczynamy zabawę.
Jeśli pogooglać sobie efekty gitarowe z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych kiedy ta branża dopiero zbliżała się do swojego rozkwitu, to naszym oczom ukazują się potwory. Fuzz Face wielkości małej wsi czy pierwsze Rolandy przypominające rozmiarem Kalisz, ewentualnie Częstochowę mogą dzisiaj wyglądać wręcz komicznie, nie ujmując oczywiście im niczego z ich brzmieniowych możliwości. Ale jeśli którykolwiek z nich miałby stanąć w zdaniu obok słowa "kompaktowy" albo "ergomoniczny", to zdanie takie możnaby spokojnie włożyć między bajki. W obliczu postępującej minimalizacji wszystkiego, od telefonów komórkowych, przez układy scalone, a kończąc na efektach gitarowych, zajmiemy się dziś Lovepedal Amp50.