Nieokiełznane siły oceanu rzuciły się ze ślepą furią w głąb lądu. Ludzie w panice umykali przed straszliwym losem, usiłując ratować dobytek i życie… Ehm, wróć. Nie ten artykuł… Wracamy do naszej relacji z Musikmesse 2011 :)
Cioks jest firmą, z którą mieliśmy już bliższe spotkania. Znamy się, lubimy, w związku z czym spotkanie na targach było jednym z tych miłych momentów. Duńskie zasilacze do efektów, projektowane przez naszego rodaka najwyraźniej znajdują coraz więcej odbiorców. Na stoisku eksponowane były nowe modele DC 10 i AC 10. Prezentowany był także model DC 10 produkowany specjalnie dla firmy Eventide, która wybrała go jako zasilacz dedykowany do serii efektów Factor. Gratulacje panowie – zasłużyliście :) Poza tym, naszą uwagę przykuł nowy zasilacz zamknięty w ślicznej, różowej obudowie, i nazwany jakże wdzięcznym mianem Pussy Power. Wbrew niepoważnej nazwie i szacie graficznej a'la porno z lat 70tych, jest to profesjonalny zasilacz z 10cioma wejściami w 8miu sekcjach, dostarczający w sumie 1600 mA. Więcej danych techniczych tutaj.
ESP zaskoczył nas mnogością instrumentów, z których każdy, nawet najdroższe custom shopy, można było ograć na wypasionych wzmacniaczach. Kiedy już się obudziłem, miałem do siebie straszny żal, że śnią mi się takie głupoty. W tym roku na stoisku KAŻDA gitara, a było ich mnóstwo (jedno z największych stoisk gitarowych na MusikMesse) miała tabliczkę z napisem "proszę nie dotykać". Rekompensowała to galeria na prawdę wspaniałych custom-shopowych modeli i darmowe komiksy o super bohaterach z gitarami... Tyle o ESP.
Laney także był interaktywny w stopniu ujemnym, ale im wybaczę wszystko, jeśli tylko zaproszą na stoisko Mattiasa Ekhlunda i Christophe Godina. I tak było, jednak tym roku ten pierwszy skutecznie nam umykał, ale na prezentację Godina zdążyliśmy w sam raz, i po raz kolejny szczęki nasze dzwoniły o glebę. Poniżej mała próbka tego, co się działo ;)
Dodamy także, że endorserzy grali na nowym wzmacniaczu. Model Ironheart miał premierę na tegorocznym NAMM, i jak na razie jest bardzo tajemniczą bestią. Strona producenta milczy, konkretnych informacji w sieci niewiele. Jest to dwukanałowa konstrukcja, dostępna w wariantach 60 i 120W, przeznaczona raczej dla metalowców ;) Możemy z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że piec brzmi świetnie (zwłaszcza jeśli na drugim końcu kabla jest dobry gitarzysta).
Jest takie miejsce w tyle głowy każdego gitarzysty (poza tymi grającymi muzę skomplikowaną jak riffy Malcolma Younga), w którym czai się nienawiść i zazdrość wobec klawiszowców. W miejscu tym dzieją się rzeczy paskudne, bo większość z nas chętnie pograłaby brzmieniem żaby kumkającej o bladym świcie na ryżowiskach Wietnamu, ale bez MIDI to ciężka sprawa. A pakować dodatkowe bebechy w swoje ukochane wiosło... Fuuuj. Najprawdopodobniej z myślą o tych właśnie ludziach, firma Misa opracowała koncept swojego instrumentu, który jest syntezatorem MIDI, na którym gra się jak na gitarze. No, może prawie jak na gitarze. Sterowanie odbywa się bowiem za pomocą milijarda guziczków (jeden na każdy próg i strunę w gitarze - lewa ręka) oraz multidotykowego wyświetlacza (prawa ręka). Urządzenie ma całkiem pokaźną paletę brzmień, kontrola nad nimi odbywa się poprzez menu wyświetlane na touch screenie. Dodatkowo można tym instrumentem obsługiwać dowolne ustrojstwo działające w standardzie MIDI, więc ilość dostępnych brzmień jest właściwie nieograniczona. A jak się na tym cudzie natury gra? Ciężko :) Nie da się wytłumić niepożądanych "strun", jeśli przycisnąłeś przycisk, to grasz nutę i wsio - nie ma przebacz, precyzja wymagana. O wibrato lewą ręką możecie zapomnieć - przez cały czas ogrywania nie przyzwyczailiśmy się do tego i machaliśmy nadgarstkiem lewej dłoni. Kontrola przez ekran dotykowy jest bardzo wygodna, i daje ogromne możliwości, ale znów wymaga dużej precyzji rytmicznej. Tutaj też się nic nie oszuka. Kitara (bo taką nazwę nosi ten instrument) jest dostępna w wersji ekonomicznej (wykonana z tworzywa sztucznego) oraz special edition (masywne, dobrze obrobione aluminium). My ogrywaliśmy wersję SE i zaprawdę zaprawdę powiadam Wam - kupa radości.
Orange jak zwykle był bardzo oszczędny w kwestii ogrywania, reklamy nowych produktów i innych, mało istotnych spraw. Pomiędzy Tiny Terrorami wypatrzyliśmy Orange PC (co widać na zdjęciach) oraz postaliśmy chwilę przy Rockerverbie Union Jack, aby nasycić się jego Mocą ;)
Jaden Rose. Firma którą poznaliśmy w zeszłym roku i którą dość bezwstydnie zachwycaliśmy się na łamach portali. Firma, która w tym roku pokazała niewiele instrumentów, ale i tak była w ścisłej czołówce wystawców (w naszej nieskromnej opinii rzecz jasna). Przede wszystkim - była obiecana w zeszłym roku ósemka. Stoisko Jadena było ulokowane niedaleko stoiska Mayonesa, więc mieliśmy mały ósemkowy zawrót głowy ;) Gitara została wykonana na zamówienie portugalskiego gitarzysty Freda Brum, który był też "prezenterem" instrumentów dla Jadena. W związku z powyższym instrument był ustawiony pod konkretne wymagania - żadnych za luźnych strun. Grywalność tej gitary przerażała - gryf przy którym Ibanezowskie Wizardy są po prostu grube (taaa, słyszę teraz marudzenie wszystkich miłośników gibsonowskich gryfów. chciałbym ich zobaczyć jak grają na ósemkach z gryfami a'la '60), świetne wyważenie i dla mnie osobiscie najlepsze ósemkowe pickupy na świecie. Instrument uzbrojony był w świeżutki (dostarczony kilka dni przed targami) zestaw DiMarzio D-Activator 8. Musza kręcił nosem, ale mnie jako zdeklarowanemu miłośnikowi singlowego drutu, przetworniki te bardzo przypadły do gustu. Jeśli chodzi o specyfikację, to prostota jest zawsze najlepsza: klonowy gryf z klonową podstrunnicą, oraz mahoniowy korpus. Mostek stały. Żadnych wymyślnych przekładańców i kanapek. Co najlepsze, ta prostota znalazła odbicie w cenie. Instrument kosztował trochę poniżej 2000 euro, co jest ceną mocno atrakcyjną, jak za lutniczy instrument. Na stoisku można było też ograć siódemkę Freda (dla odmiany potwornie wymagający instrument) oraz kilka szóstek. Między innymi model z topem z wenge, o którym pisałem namiętnie w zeszłym roku. Jeśli ktoś się zastanawia - sixstring i sevenstring wciąż polecają Jaden Rose Guitars :)
Na sam koniec zostawiłem sobie firmę, której instrumenty absolutnie uwielbiam za ich nieszablonowy wygląd i brzmienie, ale nie jestem w stanie napisać o nich nic konkretnego. James Trussart zaprezentował dużą ofertę swoich klasycznych stratów, tele i les pauli wykonanych z mocno nieklasycznej blachy :) Niestety, w tym roku za dużo nie pograłem, bo Musza okupował stanowisko testowe, a potem podszedł do mnie miły młody człowiek i powiedział że właśnie kupił gitarę którą trzymam w rękach i chciałby ją spakować do futerału. Historia mojego życia... Z relacji mojego partnera wynika, że gitary brzmiały całkiem przyzwoicie, a brak drewna nie dał się we znaki.
Więcej historii z życia wziętych, już w kolejnej części relacji. Do poczytania!